Jaki był miesiąc luty? Wbrew szarej aurze na zewnątrz – kolorowy, ale nie tylko samymi odcieniami tęczy. Także kolorami smutnymi i ponurymi: czarnym, szarym, burym.
W lutym obiłam się o tłustoczwartkową rozpustę. Z kontr
pozycji uderzyła mnie środa popielcowa ze swoją zadumą nad śmiercią i
istnieniem. Stanęłam twarzą w twarz z cukierkowymi walentynkami. Na początku
lutego zmagałam się ze skrzypiącymi mrozami, by pod koniec cierpieć na nadmiar
wody w butach i chlupiące dookoła błotko.
Temu, co działo się w świecie za oknem wtórowało moje własne
wnętrze. Czułam się nieustannie targana niepokojem: o to gdzie jestem, gdzie
idę, co chcę, a czego nie. Z tych uczuć zrodził się smutek i przygnębienie.
Miałam wrażenie wypłynięcia po ciemku na nieznane wody. Pozbawiona kompasu,
dryfowałam modląc się o właściwy nurt, który zepchnie mnie do bezpiecznych
lądów. Chodziłam po omacku. Czy z tych chaotycznych ruchów, coś powstało?
Na razie, nie mogę powiedzieć, że tak, ale…. Czuję zmianę –
w samej sobie.
Przede wszystkim wzięłam sobie do serca słowa: „Od
przygnębienia i smutków, radości nie przybędzie”.
Po drugie – staram się… (naprawdę się staram!) - zmieniać.
Nowa dieta, regularne ćwiczenia – to to, co dzieje się na poziomie fizycznym, a
mentalnie – uśmiech. Szeroki uśmiech, który obrazuję w myślach. Nie chodzi mi o
ten przesadny, amerykański optymizm, objawiający się w gadaniu z emfazą i z tym ciągłym „extremely well”. Nie! Nie w
tym rzecz. To uśmiech cichy, niemy, który nastraja moją muzykę życia na te
ciepłe, wesołe nuty i pozwala działać. W smutku, jedyne czego się wszakże
pragnie to bezruch, samotność, śmierć.
Co ten mentalny uśmiech daje? Z tego, co widzę – pozwala
wstać wcześnie z łóżka, rozpocząć dzień od zwyczajnych czynności i planu na
pozostałe godziny, pozwala spokojnie spoglądać na świat i pozbyć się stresu i
tych negatywnych emocji, nawet nienawiści – do innych.
Co jeszcze w lutym? Pomysły – głowa zaczęła pracować. Jak na
razie – szczególnie jeden pomysł przypadł mi do gustu mam nadzieję, że go zrealizuję.
Cieszę się, że wprowadziłam w życie zamieszczanie na blogu
„zdjęcia na dziś”. Teraz , naprawdę mogę podsumować miniony czas, ogarnąć
wzrokiem wszystkie emocje, które mi towarzyszyły, a przede wszystkim, wyciągnąć
z nich wnioski i naukę. Semper in altum – mówiono mi w liceum, ale nikt nie
podawał recepty – jak. Ja też nie wiem jak, ale chwila refleksji – nad tym co
było, nawet niedawno, wydaje się dobrą drogą.
Co przyniesie marzec? Staram się nie myśleć. W końcu – nie przeżyję
teraźniejszości, rozmyślając nad tym co przeszłe i nad tym, co nadejdzie.
Myśląc o marcowym jutrze – tylko uśmiecham się. I z tym uśmiechem, pozdrawiam
Was cieplutko,
Platea Perduta
Masz ciepły i radiowy głos. Ale chyba lekko zakatarzony tutaj?:)
OdpowiedzUsuńDzięki:) Miło to słyszeć, tym bardziej, ze od zawsze moim marzeniem była praca w radiu. A co do kataru - niestety całe życie mam katar (jestem alergikiem). Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że to tak słychać (akurat ten katar był mniejszy).
OdpowiedzUsuń