Uzależniona od natury Bloggerka pisze o swoich pasjach: zdrowym odżywianiu, naturalnych kosmetykach, ale i o filmach, książkach, podróżach i ogrodzie... O tym, co wypełnia jej czas.
Codziennie - zdjęcie dnia, aby przynajmniej jeden moment pozostał utrwalony z każdej kalendarzowej daty.
W Krakowie, zawsze jakieś dziwności się wyprawiają – o np.
te trampki.
Moje nastroje się ostatnio przeplatają: raz radość, raz
smutek, raz szczęście, raz rozpacz. Jej! Jestem tym co najmniej zmęczona.
A wszystko przez tę pracę. Naprawdę wprowadza mnie to we
frustrację. Jak to jest możliwe, że doprawdy nic, ale to nic nie mogę znaleźć.
Szok. Ja naprawdę jestem pracowita, sumienna, potrafię szybko się uczyć, mam
wysoką kulturę osobistą, mam wyższe wykształcenie, wciąż się dokształcam, znam
dwa języki obce, mam różne zainteresowania, nie mam problemu z komunikacją…
W weekend było tak ślicznie! W sobotę szłam rano na zajęcia przez Park Jordana, śpiwały ptaki, zaczynają rozkwitać drzewa... Cudownie!
Teraz niestety leje.
Heh - dziś spędziłam sporą chwilę w Magistracie - kłania się konieczność wymiany prawa jazdy i zmiany nazwiska w dowodzie rejestracyjnym. Przyjemność poślubnej zmiany nazwiska. Zostałam mile zaskoczona - urząd uprzejmy, o wszystkim mnie informowali, poszło łatwo i sprawnie.
A poza tym, mój dzisiejszy dzień rozwalony.. Chciało mi się tylko spać i płakać... Trochę lipa, czyż nie?
Heh – jak przyjemnie! Słoneczko! Rozkwitają drzewa, dookoła
świeża zieleń. Mmmm. Wiosna jest taka przyjemna! Najbardziej podoba mi się to
rozkoszne ciepełko rozlewające się po ciele.
Żonkile pochodzą z lanego poniedziałku, z okolic Nowego
Wiśnicza.
Muzyczka na dziś: Killer Tracks - The Remnants.Pasuje mi do tej wiosennej aury, gdy wszyscy jakoś tak zwolnili, przysiadają na ławkach w parku i więcej się uśmiechają.
Zawsze mi się podobała. Tylko taka z pomysłem, nieprzeciętna.
Oto jeden z przykładów z Krakowa.
Mama zakwestionowała mi dziś jedno z opowiadań –
stwierdziła, że nie podoba jej się rola matki, którą rzekomo można by z nią utożsamić.
No i właśnie – na powierzchnie wychodzi temat fikcji literackiej. Czy istnieje
czysta fikcja? Bez żadnych naleciałości ze świata zewnętrznego?
Oh – jak ja nie lubiłam, w okresie pełnego dzieciństwa, gdy
mój Tata tak mówił. Teraz widzę, ze to powiedzenie to po prostu wyraz
nieubłagalności czasu. Koszyczek po raz I przygotowałam w tym roku sama – z Ukochanym.
Najwięcej zabawy było oczywiście przy robieniu pisanek. Dziwnym trafem bardziej
kolorowe na koniec były nasze ręce, niż jajka.
Życie toczy się wolniutko. Pracy, jak nie było tak nie ma
(mimo, że smaruję wspaniałe CV, porywające listy motywacyjne). Przygotowuję się
do egzaminów, choć poprawa pogody stara się mnie odciągnąć od tego daleko. Ja
chyba nie umiem się uczyć, albo przeznaczyłam sobie na to zbyt dużo czasu,
zamiast się porządnie sprężyć i zmobilizować.
Staram się zaprojektować mieszkanie. Czeka nas, niestety, a
może i stety, generalny remont – nie lada wyzwanie dla mnie, która ni lubi
szczególnych zmian. Choć może, powinnam zacząć je lubić?
Gdzieś tam w międzyczasie piszę mój poradnik. Niestety,
pisarstwo na razie przycichło. Kurcze – muszę się nauczyć efektywnie zarządzać
czasem, bo jak na razie – to niby całymi dniami coś robię, a efektów? Czyżby
nie widać?
Moją sceną na dziś jest scena z „Truposza” Jima Jarmusha
(1995 r.). Najlepsza scena podsumowująca ludzi zachodu, białej rasy, czy co tam
sobie dopowiemy.
Co do muzyki na dziś… Polecam Lolly Jane Blue „White Swan”.
Wiosna łomocze do okien i w efekcie o wiele mniej czasu
spędzam przed kompem. To stąd chwilowy przestój w zdjęciach na dziś. Jednak z
idei wcale nie zrezygnowałam! Co to to nie! Na dziś efekt mojej nauki pracy nad
zdjęciami. Mnie finalny efekt się podoba, ciekawe jak Wam.
Ostatnio odkryłam, że mam swój mini ranking scen filmowych –
tych wspaniałych i tych mniej. Odnotuję je na blogu, by mi nie umknęły.
Na dziś: najpiękniejsza, najmocniej oddziałująca,
najbardziej przejmująca scena pocałunku. Moje nr 1 – to scena z filmu „Drive”.