piątek, 7 stycznia 2011

"Atrament dla leworęcznych"

Wczorajszy dzień - a zgodnie z katolickim kalendarzem było to Święto Trzech Króli  - skończył się dla mnie bardzo przyjemnie. W Teatrze. Miałam niepodważalną przyjemność obejrzeć spektakl "Atrament dla leworęcznych" w krakowskim Teatrze KTO. Autorem scenariusza i reżyserem "Atramentu dla leworęcznych" jest Krzysztof Niedźwiecki (na marginesie: założyciel grupy kabaretowej - Formacja Chatelet).

Spektakl  był dla mnie przepyszną ucztą dla ducha. "Atrament dla leworęcznych" - to komedia absurdu, skojarzeń, majstersztyk słowny. Na scenie widzimy zaledwie czterech aktorów i wniesioną na początku przez nich samych - ubogą scenografię. Tylko tyle wystarcza, by wykreować scenki: raz jesteśmy w sklepie, innym razem w restauracji, u dentysty, na próbie orkiestry. Oderwane miejsca i czas, oderwani bezimienni bohaterowie. Ale śmiechu na widowni co niemiara. I to się liczy.

Co jest takie śmieszne? Właściwie wszystko - bohaterowie (np. dentysta mówiący do dławiącego się na fotelu pacjenta "O zęby trzeba dbać. Kiedyś je miałem - to wiem"), miejsca (np. restauracja w której podają makaronową z ryżem), sytuacje (np. instruktaż przygotowania potrawy na przyjęcia - herbaty), ale przede wszystkim gra aktorska. Występujący Jacek Buczyński,  Paweł Rybak, Maciej Słota i sam reżyser - Krzysztof Niedźwiedzki, kreują postaci śmieszne i przekonujące. Oto jawi się przede mną bezzębny dentysta, dyrygent, kelner, klient, żebrak i wielu innych. Wszystko otoczone inteligentnym żartem, w oderwanej od rzeczywistości oprawie.
Polecam gorąco!

Spektakl "Atrament dla leworęcznych" otrzymał Nagrodę Grand Prix Off Talia na XII Ogólnopolskim Festiwalu Komedii Talia 2008 w Tarnowie.
Premiera "Atramentu dla leworęcznych" odbyła się 7 maja 2008 r.

czwartek, 6 stycznia 2011

Nigdy nie baw się w chowanego z dzieckiem

Film "Hierro" - czyli "Wyspa zaginionych" (2009) hiszpańskiego reżysera Gabez Ibaneza to psychologiczny thriller, który w swoim zwiastunie zapowiadał się nieco lepiej, niż okazał się w rzeczywistości. Niemniej film jest wart obejrzenia, jeżeli mamy ochotę się odrobinkę pobać, bez oglądania strzelanek i krwią cieknącego ekranu.

Historia - dość prosta: oto samotna matka (w tej roli Elena Anaya) wraz ze swoim małym synkiem jadą na wakacje (ową wyspę Hierro). W czasie podróży promem - dziecko  znika. Dalsza historia to rozpaczliwe próby odnalezienia synka i postępująca paranoja matki. Koniec - niestety jest przewidywalny.
Mroczność historii podkreśla ponure otoczenie wyspy, szumiące dookoła morze i silny wiatr. Wyspa jest metaforą osamotnienia matki. Ostatecznie odsuwają się od niej wszyscy.
Duży plus dla filmu za muzykę - podkreśla nastrój i trzyma w napięciu.
Na dużą pochwałę zasługują zdjęcia -wyspa nie jawi się na nich jako przyjemny kurort - wymarzone miejsce na wakacje, lecz surowo i prawdziwie. Podobała mi się również ta europejskość filmu - bez podkolorowania. Dzięki temu utożsamiałam się z bohaterką i nie odczuwałam w tym żadnej sztuczności.

Zastanawiam się co było w "Wyspie zaginionych" nie tak; co spowodowało, że za arcydzieło go nie uznam. Prawdopodobnie ta finałowa przewidywalność i wyświechtany do granic bólu motyw fobii i urojeń - to  odejmuje punkty "Wyspie tajemnic". Niemniej obejrzeć można - najlepiej samemu, w środku tygodnia. Nie będzie to strata czasu.

Może nie zdecydowanie, niemniej - polecam.

środa, 5 stycznia 2011

Krucho-drożdżowe rogaliki

Jak to zwykle w kobiecym świecie bywa - od czasu do czasu urzęduję w kuchni. A co! Dla własnej pamięci, ale by i z Wami się podzielić: szybki przepis na krucho-drożdżowe rogaliki z marmoladą. Nie są bardzo słodkie, są drożdżowe, a jednocześnie kruche - pycha!

Krucho-drożdżowe rogaliki z marmoladą
Składniki:
  • 5 dkg drożdży
  • 1/2 kubka śmietany 18 %
  • łyżka cukru
  • 2 szklanki mąki
  • 2 jajka
  • kostka margaryny
  • szczypta soli
  • marmolada twarda (najlepiej z różą)
 Drożdże, cukier i śmietanę należy rozgnieść i wymieszać na jednolitą masę - odstawić na kwadrans. W tym czasie należy zająć się resztą składników - mąkę przesiać, dodać masło i jajka (odrobinę białka można zostawić do smarowania ciastek). Gdy drożdże odpowiednio wyrosną - dodać do mąki. Wszystko razem zagnieść (nie zapomnijcie dodać szczypty soli, ale tak, by drożdże nie miały z nią kontaktu). Ciasto należy rozwałkować na stolnicy. Następnie wycinamy trójkąty - na środek dajemy odrobinę marmolady i zawijamy tak by utworzyć rogalik.  Opisowo ujmując rzecz - dwa rogi do środka, a trzecim obwijamy.Oczywiście wielkość trójkątów, ma wpływ na wielkość rogalików - ja wycinam trójkąty o podstawie ok 6-8 cm. Rogaliki wychodzą nieduże - takie na jeden kęsik. Kładziemy rogaliki na blasze, smarujemy białkiem.
Pieczemy ok. 15 minut w 175 st. C.

Smacznego!

Oby niebo nie zwaliło się nam na głowy

Miałam ostatnio średnią przyjemność spędzić ponad 1,5 h na oglądaniu filmu "Skyline" - najnowszego dzieła braci Strause (2010 r.). Film mnie nie zachwycił, raczej zdegustował. Nie jestem specjalną fanką filmów science-fiction. Niemniej, od czasu do czasu z chęcią rzucę okiem na futurystyczne wizje. Po obejrzeniu tej miałam ogromny żal do siebie za stracenie na nią czasu. Dlaczego?

Zacznijmy od historii - jest banalna. Ot miasto Los Angeles przeżywa inwazję przybyszów z kosmosu. Obserwujemy to oczami kilkorga bogatych, młodych ludzi. Jak nie trudno przewidzieć wiele osób ginie, kosmici są niepokonani. Ha! Właśnie - należy zadać pytanie: po co ów najazd. Pomysł i w tym wypadku jest wg mnie żałosny - obcy potrzebują mózgów i rdzeni kręgowych ludzi. Do czego? Wydaje się, że jest to element niezbędny do ich funkcjonowania (inna rzecz w jaki sposób mogli bez ludzkich mózgów najechać ziemię, ale tu szczególnej odpowiedzi nie uzyskamy). Prezentacja obcych - prawdopodobnie odgapiona z robotów prezentowanych w "Matriksie". Po niebie fruwa sobie skrzyżowanie robotów z obcymi wyposażonych w macki i głowo-tułowia; przypominające ośmiornice Nic nowego, a przez to nieciekawe. Śmiech wzbudzają ogromne obce biegające po mieście niczym King Kong. Ich głowy przypominają wielkie młoty, a z rąk wystrzelają ogromne macki. Porażające.

Bohaterowie - płascy i przewidywalni do granic bólu. Krótka retrospekcja, która ma na celu zaprezentowanie owej grupki ludzi, nic do filmu nie wnosi. Równie dobrze możnaby całą tę sekwencję wyciąć i nie tracić mojego czasu.  Główna para aktorów (Eric Balfour, Scottie Thompson) - wzięta z amerykańskich seriali. Oskarowych ról nie widzę.

Efekty specjalne? No cóż, jako po prostu zwykły widz stwierdzam, że dobre. No, ale nie łudźmy się j- uż dawno nie spotykałam się ze złymi efektami specjalnymi, więc dla mnie to żaden wskaźnik.
Muzyka - patetyczna, gdzieś w tle. No cóż - nie jest to arcydzieło, nawet dzieło. Po prostu - dźwięki w tle. 
Koniec - to prawdziwa komedia. Niemniej, proszę nie odnieść wrażenia, że zachęcam do oglądnięcia całego filmu dla tej końcówki. Nie. To był zwyczajny śmiech przez łzy.

Podsumowując - jest to kiepski film, który całą swą moc prezentuje w pierwszej półgodzinie, w następnej zaciekawia odrobinkę, by w ostatniej nie wnosić nic, co trzyma przed ekranem.
Odradzam!

Ciało

Zwykłam słuchać Radia Kraków (101,6 FM). Powód - muzyka, a właściwie jej dobór. Dobra, odpowiednia, nastrojowa, warta zapamiętania, a pw. mnie odpowiadająca. Dziś, właśnie dzięki Radiu Kraków, przypomniał mi się utwór Republiki - nieodżałowanego zespołu i nieodżałowanego Grzegorza Ciechowskiego - "Tak długo czekam (Ciało)".  Przez moment się zatrzymałam - zasłuchana w ten kawałek (na marginesie dodam, ze wersję z płyty "Obywatel G.C.".

Pamiętam dobrze, kiedy pierwszy raz usłyszałam ten utwór - jeszcze w liceum. Czy wtedy mnie zachwycił? Odpowiem: nie. Ot taki kawałek o słowach, które do mnie nie przemawiały. Teraz - po upływie  lat uderzyła mnie prostota i piękna prawda w nimukryta. Słowa, podkreślone muzyką. Powolne, ukryte napięcie - muzyka oddaje kapanie wody, dźwięk prysznica w tle. Kochanek, który czeka. Pożera go własne pragnienie, ale potrafi się powstrzymać. 
Utwór jest tak spokojny, systematyczny i monotonny. Widać w nim leniwą parę, która ot tak od niechcenia zaczyna się dotykać. Owo ciało, a właściwie ciała poznają się wzajemnie: spokojnie, bez pośpiechu - bo i do czego się spieszyć. Piękna wizja miłości, dzięki Republice. Poniżej tekst - warto posłuchać piosenki.
Polecam!


TAK DŁUGO CZEKAM (CIAŁO)
tak długo czekam
a ty ciągle ciągle myjesz swoje
ciało
tak długo czekam
ale wiem że to co robisz robisz
dla mnie
tak długo czekam
moje dłonie z głodu prawie
umie-rają
tak długo czekam
ale wiem że to co robisz robisz
dla mnie
robisz to dla mnie
robisz to dla mnie
tak długo czekam
a ty ciągle ciągle myjesz swoje
ciaaaaałooooooo
tak długo czekam
ale wiem że to co robisz robisz
dlaaaaa mnieeeeeeee
tak długo czekam
i jak woda będę cię całował
caaaaałąąąąąąąąąąą
tak długo czekam
ale wiem że to co robisz robisz
dlaaaaa mnieeeeeeee
robisz to
dla mnie
robisz to
dla mnie
twoje ciało dla mnie
twoje ciało dla mnie
twoje ciało dla mnie
dla mnie
tak długo czekam
nawet woda nagle pragnie twych rąk
twych rąk
twych rąk
tak długo czekam ale słyszę ciągle tylko twój głos
twój głos
twój głos
tak długo czekam
nawet woda nagle pragnie twych rąk
twych rąk
twych rąk
tak długo czekam ale słyszę ciągle tylko twój głos
(twój głos)
(moje dłonie głodne)

ciała
ciało ciało ciało ciało ciało ciało ciało ciało
twoje ciało twoje ciało twoje ciało twoje ciało

wtorek, 4 stycznia 2011

Notka pierwsza

Jak wiadomo - pierwszą rzeczą po przybyciu do pokoju hotelowego jest obejrzenie łazienki. Dlaczego? Dobre pytanie. Myślę, że chodzi o bezpieczeństwo. Ładna wanna, czysta toaleta, woda w kranie - podstawy egzystencji współczesnego człowieka.

A mnie o co chodzi?
Najwłaściwsza odpowiedź - to o nic szczególnego. Chciałam złapać kilka promyków moich codziennych rzeczywistości. Dwadzieścia kilka lat minęło - myśli, czasem nawet przełomowe i (o zgrozo!) być może wartościowe - rozpierzchły się na boki. Chcę, żeby było inaczej.

I będzie inaczej :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...