czwartek, 27 października 2011

Jeśli coś jest nie tak...

Odkąd pamiętam kieruję się w życiu jedną zasadą: jeśli coś mi nie pasuje, to opuszczam dane miejsce. I tym razem. Odeszłam z  firmy - ktoś powie "znowu?", a ja odpowiem "tak". Nie pasowało mi: atmosfera, brak zadań, brak celów, działania niezgodne z przekonaniami... Odeszłam na własne życzenie, bez perspektywy rychłego znalezienia pracy, ale tak czuje się lepiej. We własnym sumieniu, i z tym czymś co podpowiadało mi, ze czas odejść, bo "coś jest nie tak".


Ktoś powie - to błąd. A ja powiem nie. Za mało życia mi zostało by marnować go na frustrację rosnącą z każdym momentem patrzenia na ekran pustego monitora...

I tyle co by było w tym temacie. Co będzie w przyszłości: nie wiem. Kolejne doświadczenie za mną. Miejmy nadzieję, że w przyszłości będzie lepiej.

piątek, 16 września 2011

Nowa pasja...

Zaczęło się od pewnego zadania w pracy. Jakiego? Mniejsza o to., rzecz w tym, że trafiłam na videobloga i bloga Inez82. Przyrzekam, nigdy nie słyszałam, by ktoś z równie wielką pasją i umiejętnością opowiadał o makijażu, pielęgnacji, kosmetykach. W efekcie, sama zaczęłam węszyć na mojej toaletce, w łazience. Kupować, szukać i (co najważniejsze) - używać!

Postanowiłam dokumentować, co się dzieje w sferze mojej dbałości o samą siebie na blogu. Co z tego wyjdzie w przyszłości: nie wiem. Miejmy nadzieję, że będę działać.

Dziś, zachęcona pochwałami Inez82, zawitałam dziś do sklepu Inglot w Galerii Kazimierz w Krakowie. Szukałam bazę pod cienie do powiek, ale dzięki pomocy miłej ekspedientki dbrałąm sobie również zestaw cieni, bazę pod makijaż i pędzel.


  • INGLOT Profesjonalna Baza do Makijażu, 10 ml: 20 zł
  • INGLOT Baza pod Cienie do Powiek 01, 5,5 g: 20 zł
  • INGLOT Cień do Powiek Freedom System Rainbow: 13,50 zł
  • INGLOT Cień do Powiek Matrix: 10,80
  • INGLOT Pędzel 7FS: 35 zł
  • INGLOT: kasetka Freedom 2:10,80 zł




Opinię o kosmetykach przedstawię zapewne niedługo.
Teraz ciesze się moimi zakupami i kasetką magnetyczną, ktorą zakupiłam po raz pierwszy!


Pozdrawiam ciepło,
Platea Perduta

środa, 13 lipca 2011

smuteczki

To nie prawda, że smuteczki mieszkają nad rzeczką.
Mam je w sobie i to dużo.

szukałam dziś męskości, siegając po szczerość.
Odnalazłam łzy
Łzy skopanej miłości

Szkoda
Teraz wiem, ze muszę żyć w kłamstwie ułudy szczęścia
No i gdzie tu prawda?

piątek, 1 lipca 2011

przyjaciele nie istnieją

Tak  - dedykuję to Tobie.


Tak - nie istniejesz, choć przed światem koniecznie chciałaś udowodnić, że jesteś cudowna i przy mnie zawsze.
Tak - Ty, która odeszłaś, gdy cholernie potrzebowałam pomocy.
Ty - która przychodziłaś, gdy potrzebowałaś, po pieniądze, po nocleg
Wszystko dostawałaś
Nawet cukier z mojej cukierniczki.
wszystko ci dawałam
A Ty co?
Jak moja rodzina pomniejszyła się o jeden - odwróciłaś się na pięcie i odeszłaś.
Nie potrzebujesz przyjaciela, kóry ma problemy
Nie potrzebujesz przyjaciela, który płacze
Poszukałaś sobie kogoś innego

Przez Ciebie straciłam wiarę w przyjaźń
Straciłam wiarę w ludzi
Przez Ciebie

Ciekawe
Ciekawe, co u Ciebie
Czy nadal żyjesz tak beztrosko
Czy innych też tak wyplułaś
Chciałabym o Tobie zapomnieć
Ale nie mogę

wtorek, 29 marca 2011

Basen AGH - opinia

Długa przerwa... czas mija, kwiaty rozkwitają, wiele zmian... Musze przyznać, że nie wiem do czego dojdę, dokąd zmierza przyszłość... Staram się, to pewne i chciałabym by było lepiej. czy będzie?

Trochę zaniedbałam moja fizyczność. Trzy tygodnie bez żadnej dodatkowej aktywności to stanowczo zbyt dużo.

Basen AGH
Wracam wiec w objęcia ruchu. Wczoraj Ashtanga, dziś basen AGH. 45 minut intensywnego pływania. Mankament? Mnóstwo ludzi. 6-7 osób na torach to nie to co bym chciała na masaż moich obolałych mięśni.  Odradzam przychodzenie na godzinę 20:00 - kolejki do kasy i pół godziny czekania na wejście na basen. Następnym razem spróbuję godzinę wcześniej. Może będzie lepiej?

Basen AGH w Krakowie trzyma poziom. Z Multisportem wejście na 1,5 godziny bez problemu. Wygodne szafeczki, system wejść (1,5 godziny liczone od momentu przyjścia). Czysto. Dużo atrakcji. tylko te zajęte tory... Heh - studenci jednak nie tylko piją i palą w akademikach. Jak widać też się ruszają.

niedziela, 30 stycznia 2011

Boże Narodzenie

Chciałam, aby ten wieczór był wyjątkowy…
Nie był. Dom pachniał choinką, cynamonem i jabłkami. Przytłoczone tuzinem potraw brzuchy leniwie odmawiały posłuszeństwa. Karp w pięciu smakach już dawno nie pływał w wannie. Dźwięk jego plusków odbijał się echem od pustki portfela. Najedzone dzieci niemrawie popychały wagoniki przyniesionej przez aniołka kolejki. W bajkowym oświetleniu, na szczycie zielonego świerku dumnie trwała gwiazdka. Ta pierwsza - wyczekiwana, jak co roku wyłoniła się majestatycznie przed dziecięcymi oczami. Teraz błyszczała na bezchmurnym niebie, oczekując co się zdarzy. Nic się nie działo. Wszystko pachniało, smakowało, promieniało. Kłótnie zniknęły – zamiecione w ferworze porządków i przygotowań na szufelkę, a potem wrzucone do kosza. Kot stracił zainteresowanie leżącymi na talerzyku okruchami opłatka. Nie dołączył do śpiewu – uciekł. Zdarte słowa kolęd wypływały od niechcenia z ust domowników. Jak co roku, nikt nie chciał śpiewać głośniej ni dłużej. Zawstydzone dzieci kryły się w cieniu choinki. W oczach babci zabłysły łzy, gdy tradycyjnie wypowiadała głośno życzenia: „by w przyszłym roku w tym samym gronie..”. Ojciec i wujek przekomarzali się czy na stole można postawić pół litry - czy proboszcz zabronił, czy nie. Zganieni przez mamę wypili toast kompotem z suszonych śliwek; przegryźli paluszkiem z makiem. Na Pasterce szczęśliwi trawiliśmy w spokoju i na zdrowie. Było tak domowo, tak rodzinnie, tak ciepło. Zwyczajnie. Nawet nowonarodzone dzieciątko leżało w żłobku znajomo i swojsko. Jakby było tu z nami od zawsze, a nie dopiero co przyszło na świat.
Chciałam, aby ten wieczór był wyjątkowy. Był świątecznie zwyczajny. Jak co roku.

środa, 12 stycznia 2011

Pocałunek Anioła

Dziś czas na piosenkę. Jedną z takich - obok których nie da się przejść obojętnie. "Gabriel" - grupy Lamb to utwór, który mnie urzekł od pierwszego przesłuchania. Wynalazł go mój Oblubieniec i podarowal, ale myślę, że kawałek zachwyciłby mnie tak czy siak.
Słowa - poetycznie proste, przemawiające bez zbędnych przemyśleń.
"I can fly, but I want his wings,(...)
I can love, but I need his heart
My Angel Gabriel"
No dobrze, jest o miłości, ale czyż nie jest to najpiękniejszy z tematów, o jakim można pisać?

Sposób, w jaki Lou Rhodes śpiewa, sprawia, że niemal czuję łagodny podmuch anielskich skrzydeł. Ciepło, delikatnie, cicho, gdzieś z daleka - wyobrażam sobie, ze może leżeć obok śpiącego kochanka i nucić mu do ucha. Myślę, że gdybym chciała odśpiewać to mojemu ukochanemu, chciałabym brzmieć jak ona.

Wszystko to oprawione w ciepłą, spokojną muzykę - z nutką refleksji i mądrej zadumy.

Posłuchajcie, jeśli muzyka to dla Was coś więcej, niż jakieś brzdęki w tle.

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Pokój 101

"Pytałeś mnie kiedyś, co jest w pokoju sto jeden. Powiedziałem ci, że sam wiesz najlepiej. Wszyscy wiedzą. Tutaj czeka cię to, co jest najstraszniejsze na świecie."
George Orwell "Rok 1984" 

"Pokój śmierci" (org. "The Killing Room, 2009) - film reżysera Jonathana Liebesmana, to kolejny thriller, który trafił na moją półkę filmów obejrzanych.
"Pokój śmierci"  spełnił rolę, którą prawdopodobnie miał spełnić: trochę przestraszył i dał do myślenia. Historia filmu - to pokazanie "od kuchni" pracy naukowców przeprowadzający (wymykający się spod wszelkich konwencji ochrony praw człowieka) eksperyment. Początlkowo bierze w nim udział czwórka nieświadomych obywateli, którzy zgłaszają się do badania ze względu na pieniądze. "Początkowo" to słowo klucz.

Pomysł nie wydaje mi się jakiś przesadnie oryginalny. Teza postawiona na początku eksperymentu i rzekomo udowodniona, wydaje mi się być naiwna. No, ale nie ja tu jestem człowiekiem w białym fartuchu i jako ekspert - wypowiadać się nie będę. Powiem tylko, że badania dotyczyło ludzkiej psychiki.

Film jest dynamiczny - przykuwa uwagę i wymaga skupienia. Wg mnie udało się dobrze oddać otoczenie, w którym toczył się eksperyment. Ów pokój śmierci - przeraża. Przeraża od momentu, gdy wchodzi tam pierwszy uczestnik.

Po obejrzeniu trzeba zadać sobie pytanie - czym jest nauka, i jak daleko może się posunąć. (Oczywiście generalizuje - nie interesuje mnie zupełnie aspekt polityczny pojawiający się w filmie.) Poza tym zadaję sobie pytanie: czy aby być dobrym naukowcem, należy pozbawić się ludzkich uczuć. Jak bardzo należy się zdystansować? Czy naukowiec obywatelowi  jest wilkiem? Mam nadzieję, że "Pokój śmierci" to tylko fikcja filmowa.

Polecam, ale tylko troszeczkę.


piątek, 7 stycznia 2011

"Atrament dla leworęcznych"

Wczorajszy dzień - a zgodnie z katolickim kalendarzem było to Święto Trzech Króli  - skończył się dla mnie bardzo przyjemnie. W Teatrze. Miałam niepodważalną przyjemność obejrzeć spektakl "Atrament dla leworęcznych" w krakowskim Teatrze KTO. Autorem scenariusza i reżyserem "Atramentu dla leworęcznych" jest Krzysztof Niedźwiecki (na marginesie: założyciel grupy kabaretowej - Formacja Chatelet).

Spektakl  był dla mnie przepyszną ucztą dla ducha. "Atrament dla leworęcznych" - to komedia absurdu, skojarzeń, majstersztyk słowny. Na scenie widzimy zaledwie czterech aktorów i wniesioną na początku przez nich samych - ubogą scenografię. Tylko tyle wystarcza, by wykreować scenki: raz jesteśmy w sklepie, innym razem w restauracji, u dentysty, na próbie orkiestry. Oderwane miejsca i czas, oderwani bezimienni bohaterowie. Ale śmiechu na widowni co niemiara. I to się liczy.

Co jest takie śmieszne? Właściwie wszystko - bohaterowie (np. dentysta mówiący do dławiącego się na fotelu pacjenta "O zęby trzeba dbać. Kiedyś je miałem - to wiem"), miejsca (np. restauracja w której podają makaronową z ryżem), sytuacje (np. instruktaż przygotowania potrawy na przyjęcia - herbaty), ale przede wszystkim gra aktorska. Występujący Jacek Buczyński,  Paweł Rybak, Maciej Słota i sam reżyser - Krzysztof Niedźwiedzki, kreują postaci śmieszne i przekonujące. Oto jawi się przede mną bezzębny dentysta, dyrygent, kelner, klient, żebrak i wielu innych. Wszystko otoczone inteligentnym żartem, w oderwanej od rzeczywistości oprawie.
Polecam gorąco!

Spektakl "Atrament dla leworęcznych" otrzymał Nagrodę Grand Prix Off Talia na XII Ogólnopolskim Festiwalu Komedii Talia 2008 w Tarnowie.
Premiera "Atramentu dla leworęcznych" odbyła się 7 maja 2008 r.

czwartek, 6 stycznia 2011

Nigdy nie baw się w chowanego z dzieckiem

Film "Hierro" - czyli "Wyspa zaginionych" (2009) hiszpańskiego reżysera Gabez Ibaneza to psychologiczny thriller, który w swoim zwiastunie zapowiadał się nieco lepiej, niż okazał się w rzeczywistości. Niemniej film jest wart obejrzenia, jeżeli mamy ochotę się odrobinkę pobać, bez oglądania strzelanek i krwią cieknącego ekranu.

Historia - dość prosta: oto samotna matka (w tej roli Elena Anaya) wraz ze swoim małym synkiem jadą na wakacje (ową wyspę Hierro). W czasie podróży promem - dziecko  znika. Dalsza historia to rozpaczliwe próby odnalezienia synka i postępująca paranoja matki. Koniec - niestety jest przewidywalny.
Mroczność historii podkreśla ponure otoczenie wyspy, szumiące dookoła morze i silny wiatr. Wyspa jest metaforą osamotnienia matki. Ostatecznie odsuwają się od niej wszyscy.
Duży plus dla filmu za muzykę - podkreśla nastrój i trzyma w napięciu.
Na dużą pochwałę zasługują zdjęcia -wyspa nie jawi się na nich jako przyjemny kurort - wymarzone miejsce na wakacje, lecz surowo i prawdziwie. Podobała mi się również ta europejskość filmu - bez podkolorowania. Dzięki temu utożsamiałam się z bohaterką i nie odczuwałam w tym żadnej sztuczności.

Zastanawiam się co było w "Wyspie zaginionych" nie tak; co spowodowało, że za arcydzieło go nie uznam. Prawdopodobnie ta finałowa przewidywalność i wyświechtany do granic bólu motyw fobii i urojeń - to  odejmuje punkty "Wyspie tajemnic". Niemniej obejrzeć można - najlepiej samemu, w środku tygodnia. Nie będzie to strata czasu.

Może nie zdecydowanie, niemniej - polecam.

środa, 5 stycznia 2011

Krucho-drożdżowe rogaliki

Jak to zwykle w kobiecym świecie bywa - od czasu do czasu urzęduję w kuchni. A co! Dla własnej pamięci, ale by i z Wami się podzielić: szybki przepis na krucho-drożdżowe rogaliki z marmoladą. Nie są bardzo słodkie, są drożdżowe, a jednocześnie kruche - pycha!

Krucho-drożdżowe rogaliki z marmoladą
Składniki:
  • 5 dkg drożdży
  • 1/2 kubka śmietany 18 %
  • łyżka cukru
  • 2 szklanki mąki
  • 2 jajka
  • kostka margaryny
  • szczypta soli
  • marmolada twarda (najlepiej z różą)
 Drożdże, cukier i śmietanę należy rozgnieść i wymieszać na jednolitą masę - odstawić na kwadrans. W tym czasie należy zająć się resztą składników - mąkę przesiać, dodać masło i jajka (odrobinę białka można zostawić do smarowania ciastek). Gdy drożdże odpowiednio wyrosną - dodać do mąki. Wszystko razem zagnieść (nie zapomnijcie dodać szczypty soli, ale tak, by drożdże nie miały z nią kontaktu). Ciasto należy rozwałkować na stolnicy. Następnie wycinamy trójkąty - na środek dajemy odrobinę marmolady i zawijamy tak by utworzyć rogalik.  Opisowo ujmując rzecz - dwa rogi do środka, a trzecim obwijamy.Oczywiście wielkość trójkątów, ma wpływ na wielkość rogalików - ja wycinam trójkąty o podstawie ok 6-8 cm. Rogaliki wychodzą nieduże - takie na jeden kęsik. Kładziemy rogaliki na blasze, smarujemy białkiem.
Pieczemy ok. 15 minut w 175 st. C.

Smacznego!

Oby niebo nie zwaliło się nam na głowy

Miałam ostatnio średnią przyjemność spędzić ponad 1,5 h na oglądaniu filmu "Skyline" - najnowszego dzieła braci Strause (2010 r.). Film mnie nie zachwycił, raczej zdegustował. Nie jestem specjalną fanką filmów science-fiction. Niemniej, od czasu do czasu z chęcią rzucę okiem na futurystyczne wizje. Po obejrzeniu tej miałam ogromny żal do siebie za stracenie na nią czasu. Dlaczego?

Zacznijmy od historii - jest banalna. Ot miasto Los Angeles przeżywa inwazję przybyszów z kosmosu. Obserwujemy to oczami kilkorga bogatych, młodych ludzi. Jak nie trudno przewidzieć wiele osób ginie, kosmici są niepokonani. Ha! Właśnie - należy zadać pytanie: po co ów najazd. Pomysł i w tym wypadku jest wg mnie żałosny - obcy potrzebują mózgów i rdzeni kręgowych ludzi. Do czego? Wydaje się, że jest to element niezbędny do ich funkcjonowania (inna rzecz w jaki sposób mogli bez ludzkich mózgów najechać ziemię, ale tu szczególnej odpowiedzi nie uzyskamy). Prezentacja obcych - prawdopodobnie odgapiona z robotów prezentowanych w "Matriksie". Po niebie fruwa sobie skrzyżowanie robotów z obcymi wyposażonych w macki i głowo-tułowia; przypominające ośmiornice Nic nowego, a przez to nieciekawe. Śmiech wzbudzają ogromne obce biegające po mieście niczym King Kong. Ich głowy przypominają wielkie młoty, a z rąk wystrzelają ogromne macki. Porażające.

Bohaterowie - płascy i przewidywalni do granic bólu. Krótka retrospekcja, która ma na celu zaprezentowanie owej grupki ludzi, nic do filmu nie wnosi. Równie dobrze możnaby całą tę sekwencję wyciąć i nie tracić mojego czasu.  Główna para aktorów (Eric Balfour, Scottie Thompson) - wzięta z amerykańskich seriali. Oskarowych ról nie widzę.

Efekty specjalne? No cóż, jako po prostu zwykły widz stwierdzam, że dobre. No, ale nie łudźmy się j- uż dawno nie spotykałam się ze złymi efektami specjalnymi, więc dla mnie to żaden wskaźnik.
Muzyka - patetyczna, gdzieś w tle. No cóż - nie jest to arcydzieło, nawet dzieło. Po prostu - dźwięki w tle. 
Koniec - to prawdziwa komedia. Niemniej, proszę nie odnieść wrażenia, że zachęcam do oglądnięcia całego filmu dla tej końcówki. Nie. To był zwyczajny śmiech przez łzy.

Podsumowując - jest to kiepski film, który całą swą moc prezentuje w pierwszej półgodzinie, w następnej zaciekawia odrobinkę, by w ostatniej nie wnosić nic, co trzyma przed ekranem.
Odradzam!

Ciało

Zwykłam słuchać Radia Kraków (101,6 FM). Powód - muzyka, a właściwie jej dobór. Dobra, odpowiednia, nastrojowa, warta zapamiętania, a pw. mnie odpowiadająca. Dziś, właśnie dzięki Radiu Kraków, przypomniał mi się utwór Republiki - nieodżałowanego zespołu i nieodżałowanego Grzegorza Ciechowskiego - "Tak długo czekam (Ciało)".  Przez moment się zatrzymałam - zasłuchana w ten kawałek (na marginesie dodam, ze wersję z płyty "Obywatel G.C.".

Pamiętam dobrze, kiedy pierwszy raz usłyszałam ten utwór - jeszcze w liceum. Czy wtedy mnie zachwycił? Odpowiem: nie. Ot taki kawałek o słowach, które do mnie nie przemawiały. Teraz - po upływie  lat uderzyła mnie prostota i piękna prawda w nimukryta. Słowa, podkreślone muzyką. Powolne, ukryte napięcie - muzyka oddaje kapanie wody, dźwięk prysznica w tle. Kochanek, który czeka. Pożera go własne pragnienie, ale potrafi się powstrzymać. 
Utwór jest tak spokojny, systematyczny i monotonny. Widać w nim leniwą parę, która ot tak od niechcenia zaczyna się dotykać. Owo ciało, a właściwie ciała poznają się wzajemnie: spokojnie, bez pośpiechu - bo i do czego się spieszyć. Piękna wizja miłości, dzięki Republice. Poniżej tekst - warto posłuchać piosenki.
Polecam!


TAK DŁUGO CZEKAM (CIAŁO)
tak długo czekam
a ty ciągle ciągle myjesz swoje
ciało
tak długo czekam
ale wiem że to co robisz robisz
dla mnie
tak długo czekam
moje dłonie z głodu prawie
umie-rają
tak długo czekam
ale wiem że to co robisz robisz
dla mnie
robisz to dla mnie
robisz to dla mnie
tak długo czekam
a ty ciągle ciągle myjesz swoje
ciaaaaałooooooo
tak długo czekam
ale wiem że to co robisz robisz
dlaaaaa mnieeeeeeee
tak długo czekam
i jak woda będę cię całował
caaaaałąąąąąąąąąąą
tak długo czekam
ale wiem że to co robisz robisz
dlaaaaa mnieeeeeeee
robisz to
dla mnie
robisz to
dla mnie
twoje ciało dla mnie
twoje ciało dla mnie
twoje ciało dla mnie
dla mnie
tak długo czekam
nawet woda nagle pragnie twych rąk
twych rąk
twych rąk
tak długo czekam ale słyszę ciągle tylko twój głos
twój głos
twój głos
tak długo czekam
nawet woda nagle pragnie twych rąk
twych rąk
twych rąk
tak długo czekam ale słyszę ciągle tylko twój głos
(twój głos)
(moje dłonie głodne)

ciała
ciało ciało ciało ciało ciało ciało ciało ciało
twoje ciało twoje ciało twoje ciało twoje ciało

wtorek, 4 stycznia 2011

Notka pierwsza

Jak wiadomo - pierwszą rzeczą po przybyciu do pokoju hotelowego jest obejrzenie łazienki. Dlaczego? Dobre pytanie. Myślę, że chodzi o bezpieczeństwo. Ładna wanna, czysta toaleta, woda w kranie - podstawy egzystencji współczesnego człowieka.

A mnie o co chodzi?
Najwłaściwsza odpowiedź - to o nic szczególnego. Chciałam złapać kilka promyków moich codziennych rzeczywistości. Dwadzieścia kilka lat minęło - myśli, czasem nawet przełomowe i (o zgrozo!) być może wartościowe - rozpierzchły się na boki. Chcę, żeby było inaczej.

I będzie inaczej :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...