The Pursuit
of Happyness (2006; reż.Gabriele Muccino)
“Don't ever
let someone tell you, you can't do something. Not even me. You got a dream, you
got to protect it. People can’t do something themselves, they want to tell you
you can’t do it. You want something, go get it.”
O tym filmie usłyszałam ze sto lat temu od bliskiego kolegi.
Czemu musiało upłynąć kilka lat, abym po niego sięgnęła? Prawdę powiedziawszy
nie wiem. Prawdopodobnie nie ma, co
trwonić czasu, by nad tym myśleć. Faktem
stało się jednak to, że film obejrzałam.
Film przedstawia wycinek z życia Chrisa Gardnera (postać
rzeczywista), jego pogoń za owym tytułowym szczęściem (a może raczej
marzeniami), jego relacje z synem i przeciwności losu, które piętrzą się,
wydawałoby się na każdym kroku, za każdym zakrętem i każdym rogiem.
Historia momentami smutna, a jednak zakończona szczęśliwie. Wytrwałość
w dążeniu do celu i myślę miłość do syna sprawiają, że bohater realizuje swój
zamierzony plan. I dogania owo szczęście, realizuje swoje marzenie.
Historia Chrisa Gardnera to poniekąd American Dream - wciąż żywy archetyp „od pucybuta do
milionera”. Dla mnie miła jest świadomość, że tak się da, że tak można. Czy
marzenie zostało osiągnięte tylko dzięki własnej wytrwałości? Otóż odnoszę wrażenie,
że duży nacisk położony jest na miłość syna do ojca i jego wsparcie, oraz
zwyczajna obecność. Gdyby nie dziecko motywacja do działania bohatera byłaby
mniejsza.
Czy polecam? Tak – film jest pozytywny, momentami śmieszny,
z doskonałą grą Willia Smitha. Niesie w sobie coś jeszcze – ową naukę, zawartą
w pierwszym zdaniu postu.
„Marzenia trzeba chronić. Nie można pozwolić, by ktokolwiek
wmówił Ci, że czegoś się nie da. Ludzie często sami nie potrafią czegoś osiągnąć
i wmawiają Ci, że Ty tego nie potrafisz. Chcesz coś otrzymać – idź po to.”
Życzę sobie marzeń. Nieskończonej ilości, bo jak się
faktycznie zastanowić, bez nich – to wszystko co robię, nie ma większego sensu.
Platea Perduta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz