Miałam przyjemność obejrzeć 12 lutego br. sztukę w Teatrze
im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, pt. „O rozkoszy” w reżyserii Macieja Wojtyszko.
Historia dzieje się za czasów rządów (można powiedzieć
świetności) carycy Rosji – imperatorowej Katarzyny II, a dokładniej zderzenia
dwóch światów – francuskiego oświecenia reprezentowanego przez Denisa Diderot
(w tej roli Tomasz Międzik) i dzikiej Rosji ze wspomnianą imperatorową (graną
przez Joannę Mastalerz).
Zderzenie to pozornie ciekawe – wydaje się. Caryca pragnie
zmieniać się, uczyć, iść z duchem postępu oświecenia. Chętnie słucha słów
światłego encyklopedysty – Diderot. W praktyce przynosi to jednak tylko
rozczarowanie. Dziki kraj i potężna imperatorowa nie zmieniają się wszakże tak
łatwo.
Wizerunek carycy jest nieco odmienny od tego, który wyniosłam
z nauki historii. Caryca – owszem ma temperament, ale przy tym jest delikatna,
zalotna, momentami, wydawać by się mogło, uległa. W czasie dwóch aktów
poznajemy też nieco z jej przeszłości – smutnej właściwie. Katarzyna II to
przecież kobieta, odtrącona przez szalonego męża, osamotniona po porodach,
borykająca się z nieufnością poprzedniej carycy Elżbiety II. Ta kobieta właśnie
musi radzić sobie na carskim dworze i wydaje się, że opanowuje tę sztukę do
perfekcji. Sztukę bycia carycą. Gra tę rolę z dużą umiejętnością i wprawą, i
jak okazuje się – potrafi oszukać, wydawałoby się znającego się na ludziach
Denisa Diderot.
Nie jestem pewna, jaką naukę miałam z owego spektaklu
wyciągnąć. Czy przekonać się do carycy,vże wcale nie była taka zła (o zgrozo –
to mam zapomnieć dwa rozbiory Polski, w tym ten ostatni całkowity)? Czy może znaleźć
odpowiedź, na pytanie: co jest najwyższym ludzkim dobrem (czy tytułowa
rozkosz)? Ani jedno, ani drugie nie wydało mi się właściwym sensem. O co tak
naprawdę w tym spektaklu chodzi. No i właśnie – nie wiem. Diderot jest za mało
oświecony, Katarzyna II za mało dzika, a całość taka miałka i rozmyta.
Co do wczuwania się w trudne jakby nie było role – nie
przypadła mi do gustu kreacja carycy przez Joannę Mastalerz. Niestety, cały czas
miałam wrażenie recytacji wyuczonej roli. Mało w tym było naturalności, raczej
sztuczność. I nawet nie dlatego, że przecież caryca musiała być wyniosła, po
prostu sztuczność gry aktorskiej wybiła się wg mnie na I plan.
Pochwalę natomiast Potiomkina (w tej roli Grzegorz Łukawski)
– myślę, że najlepsza kreacja w „O rozkoszy”.
Cóż – co do reszty, wydaje się przemyślana. Scenografia
uboga z intrygującą ścianą szklaną, która odbijała zniekształcone postacie. No
owszem. Ciekawe.
Podsumowując – sztuka nie powaliła mnie na kolana, nie
zachwyciła, zmusiła natomiast do refleksji. Nad carycą – jaką była kobietą, gdy
rozebrała się z tych dziwacznych sukni, zdejmowała biżuterię, zrzucała ciasny
gorset etykiety. Jaką byłą naprawdę?
Polecam, ale tylko teatralnym maniakom.
Platea Perduta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz