Ciągle chodzi mi po głowie temat samotności w mieście. No,
taki czas dla mnie nastał, że samotność wdziera się w moje życie drzwiami i
oknami. Praktycznie całe dnie spędzam sama. Na wykładach jestem sama. W domu
jestem sama. Po mieście chodzę sama. Mijam innych – czy też tak samotnych jak
ja? Nie wiem. Jedno jest pewne, że widzę tą powszechną obojętność. Kurcze… Niby
wszyscy jesteśmy ludźmi, należymy do tego samego gatunku, ale ta powszechna obcość przyprawia
mnie o ból żołądka. Oj, wiem, że nie jestem odkrywcza. Tylko zawsze miałam na
co dzień z kimś kontakt – a to na studiach, a to w pracy, a teraz… No smutne to takie…
A ja bym tak chciała móc się uśmiechnąć do obcej osoby i
dostać odwzajemniony uśmiech. Spytać co słychać i nie zostać skwitowana
spojrzeniem „What the fuck?”. Wtryniamy się w sztywne stroje konwenansu, ale
dlaczego, ale po co?
Pozdrawiam Was przepełniona marzeniami,
Platea Perduta
Może więc uśmiechnij się do kogoś?
OdpowiedzUsuń